Specjaliści do spraw zatrudnienia absolwentów wyższych uczelni twierdzą, że dyplom nie jest złotym środkiem oraz że uczelnie wypuszczają coraz więcej ludzi z wykształceniem, na które jest coraz mniejszy popyt. Z rosnącym niepokojem patrzy się na rzesze studentów sztuki, którzy przecież nie mają wysoce wyspecjalizowanych umiejętności na sprzedaż. Szef zatrudnienia w Michigan State University, John D. Shingleton, mówi, że nacisk na masową edukację wcale nie skupia się na umiejętnościach, które dawałyby się sprzedawać, i że umiejętności te nie są dostosowane do szybko zmieniających się wymagań zatrudnienia.
Szacuje się, że w USA 28% obecnych absolwentów wyższych uczelni zarabia średnio mniej niż ludzie z dyplomami szkół średnich, którzy legitymują się „sprzedawalnymi” umiejętnościami. Przewiduje się również, że już w końcu lat osiemdziesiątych jedynie 20% nieprofesjonalnych kierunków pracy będzie wymagało czteroletniego okresu nauczania w szkołach wyższych oraz że jedynie 25% siły roboczej będzie miało wyższe wykształcenie.
Ponieważ dzisiaj wymaga się wysokiej specjalizacji w zawodzie, przemysł bierze czynny udział w programie edukacji, dzięki czemu studenci na przemian studiują i odbywają praktyki w firmach zatrudniających po określonym profilu nauki. Stosowana jest współzależność – studenci pracują w konkretnych firmach, a one z kolei wyposażają uczelnie w wyspecjalizowany sprzęt, który odpowiada zarówno profilowi wykształcenia, jak i produkcji przemysłowej. Wykształcenie ogólne bardzo wzbogaca jakość życia człowieka, ale nie jest wystarczające, by wzbogacić człowieka finansowo w świecie zaawansowanej technologii. Można zatem stwierdzić, że tylko nauka i stosowanie sprawdzonych metod stanowią jedyną drogę do zdobycia umiejętności niezbędnych do osiągnięcia sukcesu czy choćby finansowego przetrwania w naszej – jakże szybko zmieniającej się – rzeczywistości.